san quentin tarantino san quentin tarantino
1990
BLOG

Mazowiecki pogrążył „Pokłosie”

san quentin tarantino san quentin tarantino Polityka Obserwuj notkę 17

 

Znany mądrala Wojciech Mazowiecki (swoją drogą, skąd się tacy biorą?) w radiowej dyskusji o zerojedynkowości najnowszej produkcji filmowej Władysława Pasikowskiego, powiedział m.in., że to nie jest film o Jedwabnem, tylko o naszej współczesności. „Tu nie ma co niuansować, bo w sprawie holokaustu lub morderstwa trzeba się jednoznacznie opowiedzieć za albo przeciw”, perorował Mazowiecki charakterystycznym dyszkantem. I właściwie przesądził sprawę.

Jeśli „Pokłosie” miało być filmem diagnozującym stosunek współczesnych Polaków do sytuacji granicznych, czarno-białych, to trzymamy Pasikowskiego za rękę. Jego interesowna, mroczna, antychłopska ballada jest kłamliwa fundamentalnie: prototyp postaci, zagranej przez Macieja Stuhra, którego wredni sąsiedzi podobno ukrzyżowali na drzwiach od stodoły, w realu (czyli w polskiej współczesności, do której – według Mazowieckiego – odnosi się film), został wybrany na burmistrza w nieodległym miasteczku.

Z czego wynika, że pietyzm wobec materialnych śladów historii, a konkretnie szacunek dla macew z kirkutu, potraktowanych niegdyś jako materiał budowlany, nie tylko został uznany za coś pozytywnego, ale co więcej, osobę, która ten pietyzm przejawiła, doceniono i promowano, wynosząc na poważny urząd. Ten fakt zamyka właściwie problem oceny wydumanych fantazmatów Pasikowskiego, który w przypadku „Pokłosia” był nie tylko reżyserem, ale i scenarzystą filmu.

*

Jeśli ktoś chce się tą produkcją: oszczerczą, a przez wrednie wykorzystany symbol ukrzyżowania bluźnierczą i zwyczajnie wrogą Polakom – utwierdzać w emocjach jednoznacznie nienawistnych, niech na film Pasikowskiego idzie. Niech jednak nie oczekuje szerszej debaty albo poważnej refleksji, a tym bardziej jakichś wymarzonych przez środowiska nierealistycznych szowinistów przejawów skruchy czy przeprosin za winy niepopełnione. No bo jeśli Polacy są nadal tak krwiożerczo antysemiccy, jak sugerują Pasikowski, Mazowiecki i młody Stuhr, to w jakim celu wiosną tego roku odbył się w Berlinie międzynarodowy kongres Ruchu Żydowskiego Odrodzenia w Polsce (Jewish Renaissance Movement in Poland)?

Ciekawe też, dlaczego JRMiP zorganizował swój pierwszy kongres, wydarzenie chyba nie mniej ważne dla Polaków niż dla Żydów, właśnie w Berlinie, a nie w Warszawie? I dlaczego o tym ruchu żydowskiego odrodzenia w Polsce wcale nad Wisłą nie słychać? Jeśli Berlin jest bezpieczniejszy od Warszawy, to może Pasikowski ze Stuhrem mają rację? Ale jeśli oni naprawdę mają rację, to dlaczego Żydzi planują swe odrodzenie wśród skrajnie antysemickich Polaków, może należałoby pomyśleć o żydowskim odrodzeniu w Niemczech?

To jest temat do poważnej debaty, a nie jakieś fikcje wydumane przez Pasikowskiego. Materią takiej debaty musiałaby być jednak rzetelna historiografia, która wciąż jakoś nie przebija się do ogółu, choć są przecież książki Tomasza Strzembosza, Marka Jana Chodakiewicza, Marka Wierzbickiego, Krzysztofa Jasiewicza. Ale do szerszej opinii publicznej w Polsce docierają tylko utarczki z harcownikami w rodzaju Grossa. Dlaczego? Bo rachunek krzywd w relacjach polsko-żydowskich wcale nie układa się po myśli menedżerów Holocaust Industry, więc nic dziwnego, że zamiast o historii wolą oni tutaj mówić o pamięci...

Starannie wyselekcjonowane okruchy pamięci, tak się jakoś składa, wskazują zawsze niedwuznacznie, że jedynymi ofiarami II wojny światowej byli Żydzi (ostatnio po trosze także Niemcy), natomiast zgwałcone przez niemiecką machinę wojenną narody Europy Środkowej i Wschodniej ochoczo najeźdźcom pomagały, a w zasadzie wyręczały Niemców w dziele zagłady. Niechlubne epizody, jakie się wszędzie mogły zdarzyć, w kilkadziesiąt lat po wojnie zostały – przynajmniej w odniesieniu do Polaków – wywindowane do rangi zasady. Podżyrowane sprzecznymi z polską racją stanu gestami Kwaśniewskiego i Komorowskiego, których zbyt naiwni wyborcy wynieśli do godności prezydentów RP, stały się pretekstem do wymuszania na narodzie polskim aktów skruchy i przeprosin, a w dalszej kolejności całkiem sporego zadośćuczynienia.

*

Czasu skruchy, nawet w przypadku autentycznych przewin, nie da się jednak narzucić czy zadekretować, a prawdziwego rachunku sumienia nie sposób przeprowadzić w oparciu o cudzą pamięć, w dodatku tak mocno i jednostronnie zdeformowaną. Nawrócenie, skrucha, to sprawa indywidualnego sumienia, wolnej woli, autentycznie przeżytego żalu za grzechy... Tak się składa, że komunistyczni oprawcy (w tym bardzo wielu Żydów), którzy zaraz po wojnie z wielką energią przystąpili do fizycznej i sądowej eksterminacji najlepszych przedstawicieli polskich elit przedwojennych, a którzy później dożywali (lub wciąż dożywają) swych lat w Polsce, wśród biernych potomków swych ofiar, jakoś nigdy nie odczuwali tej – według Pasikowskiego koniecznej – potrzeby ekspiacji.  

Cóż, „Władek” Pasikowski, twórca m.in. „Krolla”, „Psów”, „Operacji Samum”, „Demonów wojny według Goi”, serialu „Glina”, wydaje się ostatnią osobą, jeśli idzie o kompetencje, niezbędne aby mówić o niuansach ludzkiego sumienia. Empatia, subtelności, oręż moralny to zdecydowanie nie jego domena.

Podobny błąd popełnił Maciej Stuhr. Owszem, to dobry aktor, ale całkiem nie na miejscu w roli domorosłego ideologa, który (widocznie nie dowierzając artystycznej sile „Pokłosia”), wziął się wobec krnąbrnych Polaków do bezpośrednich działań perswazyjnych. Za to wypadnięcie z roli, przyjdzie mu pewnie jeszcze kiedyś w sensie egzystencjalnym zapłacić.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka